Niedawno matka nas odwiedziła, chciała zobaczyć wnuka. Zapytałam ją, czy chce herbaty. I od tego momentu wybuchła płaczem:

"Dlaczego pytasz? Czy nie jest jasne, że wracam do domu głodna po pracy, mógłbyś nakarmić mnie obiadem! A może nie jestem tego godna? Szybko wzięłaś ode mnie mieszkanie w prezencie i litujesz się nade mną miską zupy? Masz nadzieję, że odmówię ci kubka herbaty?".

Musiałam poczekać, aż się uspokoi. Mieszkanie dostaliśmy dziesięć lat temu, ale od tamtej pory nie zaznałam spokoju. Codziennie spotykam się z wyrzutami.

Maria i jej mąż mieszkają w dwupokojowym mieszkaniu, podarowanym im przez matkę Marii na ślubie. Odziedziczyła go po swojej matce. Należycie zapisała dom córce.

Należy do niej z mocy prawa. Na weselu Teresa głośno ogłosiła swój hojny prezent. Swatowie byli w stanie włożyć do koperty tylko kilka tysięcy, ponieważ nie żyją bogato.

Od tego czasu Teresa przypomina córce o swoim prezencie. Nowożeńcy wprowadzili się do mieszkania, wyrzucili wszystkie stare rzeczy, wycyklinowali podłogi, zdjęli żyrandole, wymienili drzwi, przemalowali okna, wymienili instalację wodno-kanalizacyjną, zdarli tapety. Krótko mówiąc, zrobili kompletny remont. Kosztowało ich to fortunę.

Mąż Marii wydał na to wszystkie swoje oszczędności i musiał nawet zaciągnąć kredyt. Ledwo go spłacili. Włożyli w to sporo wysiłku — zaoszczędzili na robotnikach. Pomogli im przyjaciele. Trzeba było zatrudnić tylko konkretnych specjalistów. Inaczej wszystko robili sami.

- Przez kilka miesięcy żyliśmy w warunkach placu budowy. - ubolewa Maria. - Ale wszystko zorganizowaliśmy po swojemu, tak jak chcieliśmy. Moja mama była zachwycona.

Świętowali parapetówkę i od tego dnia przyjaciele jej matki zaczęli odwiedzać ich dom.

- Jesteś w domu w weekend? - Teresa pyta córkę — Przyjdziemy z ciocią Gabi, ona chce ocenić kuchnię, a od nowego tygodnia będziemy wieczorem pić herbatę z Natalką u ciebie.

Ona też jest ciekawa, jak się zadomowiłaś. Niech cię nie interesuje, kto przyjdzie obejrzeć mieszkanie. Gdyby nie ja, dalej wynajmowalibyście jakąś ruderę.

I takie wycieczki trwały jeszcze przez rok. Po narodzinach wnuka znajomi matki przestali ich odwiedzać. Ale rozmowy o darowanym mieszkaniu pozostały.

Matka może odwiedzić młodą rodzinę w każdej chwili. I nawet nie ostrzega. Wszędzie się wtrąca, doradza, beszta młodych. Są już zmęczeni jej moralizatorstwem.

- Mój mąż ledwo się powstrzymuje! - lamentuje Maria. - Ma tego tak dość, że jest gotów wynająć mieszkanie i tam zamieszkać. A my po prostu oddamy matce klucze i nie powiemy jej, dokąd pojechaliśmy. Tylko że to wszystko jest psychiczne.

Tak naprawdę mamy już dwójkę dzieci i jesteśmy związani ze szkołą. Wynajem jest drogi, a ja nie chcę marnować pieniędzy. Tyle włożyliśmy w to miejsce. I tak po prostu z niego zrezygnować? W końcu to mój dom. Mama go nie kupiła, tylko odziedziczyła. Jak znajdę siłę, by postawić ją na swoim miejscu?

Przyjaciółka, której Maria opowiada o tym wszystkim, mówi, że matkę należy ignorować. Nie komunikować się. Nie odbierać telefonów, nie wpuszczać jej do domu. Zmienić zamki. Trzeba umieć się bronić.

Tylko Maria nie chce psuć relacji z matką. W końcu czuje wdzięczność za taki prezent i pomoc. Nie musi spłacać kredytu hipotecznego, żyć na płaceniu czynszu. I są pewni przyszłości. A co z mężem? Jest na krawędzi...