Mój mąż też nie był zwykłym pracownikiem, więc żyliśmy dobrze. Pozwalaliśmy sobie na wiele rzeczy. Dzięki temu zapewnialiśmy naszym dzieciom wszystko, czego potrzebowały, kupowaliśmy wszystko, o co poprosiły. Co roku jeździliśmy nad morze i do ośrodków wczasowych.

Kiedy odszedł mój mąż, nadal pracowałam. W tej chwili dzieci mają swoje rodziny, dorosły i mają własne dzieci. Każdemu z nich kupiliśmy mieszkanie, więc nikt się nie obraża. Obie moje synowe mają trudny charakter. Tylko dzięki temu, że mieszkamy osobno, nie dokuczamy sobie nawzajem. 

Wielokrotnie zauważyłam, że żadna z moich synowych nie przyjeżdża ot tak — zawsze uprzedzają o swoich wizytach. Nie przynoszą mi nic ekstra, ale regularnie coś wynoszą.

Nie robię im wyrzutów, bo chcę szczęścia dla moich synów. I silnych małżeństw. Dlatego nigdy nie użalam się nad finansami czy brakiem uwagi z ich strony.

Jedynym niuansem jest to, że jestem na emeryturze i mój budżet domowy skurczył się drastycznie. To wpłynęło na moje wydatki. Więc nie mogę sobie pozwolić na dodatkowe prezenty dla nikogo.

Nie miałam pojęcia, że wpłynie to na relacje z dziećmi. Na początku wszystko było normalnie. Dopiero teraz, gdy analizuję sytuację, zauważam, że coraz rzadziej mnie odwiedzają.

Czasami dzwonią, ale bez większej serdeczności. Pytają o zdrowie i to wszystko. Moje wnuki zachowują się tak samo. Kiedy zapraszam ich do siebie, obiecują, że przyjdą, ale nie przychodzą, bo są zajęci.

Dziwni ludzie. Wcześniej, kiedy dawałam im dodatkowe pieniądze, znajdowali czas. Ale oczywiście nie mogło to trwać wiecznie. Dlaczego są takimi materialistami?

Czy tak ich wychowałam? Czy nie zasługuję na jakiś podstawowy szacunek? Czy nie zdają sobie sprawy, że nie jestem coraz młodsza i potrzebuję ich pomocy? Bardzo mnie to denerwuje.

Rozmawiam z sąsiadami, przyjaciółmi, ale to nie to samo, co rodzina... Przykro mi. Nie odwiedzili mnie od trzech miesięcy. Od czasu do czasu dzwonią. Wmawiam sobie, że przyjdą. Gdzie popełniłam błąd?